Efektywną pracę takich źródeł światła umożliwiały niepozorne, ażurowe „banieczki”, podgrzewane płomieniem. Wynalazł je w 1885 roku austriacki chemik, Karol Auer von Welsbach, naukowiec z wiedeńskiego uniwersytetu. W trakcie prowadzonych badań zauważył on, iż niektóre pierwiastki po podgrzaniu intensywnie świecą. Eksperymentując nasycił bawełnianą siateczkę solami toru i ceru, po czym potraktował ją płomieniem. Podgrzana „banieczka” zajaśniała silnym, białym światłem.
Wynalazek ów zaczętą nazywać siatką, koszulką lub nawet pończochą bądź skarpetą Auera. Lampy gazowe dzięki temu urządzeniu dawały białe światło o solidnym natężeniu. Uliczne, gazowe punkty oświetleniowe codziennie o stosownej godzinie były „włączane” przez ludzi, parających się nowym zawodem – zapalacza lamp. Wędrowali oni od słupa do słupa z rozkładanymi drabinami.
Dzięki ich służbie nawet omijane z lękiem mroczne zaułki stawały się bezpieczniejsze. I tak - zanim nastąpiła era instalacji elektrycznych - promienie wysyłane z „pończochy” Auera robiły furorę.
Coraz powszechniej instalowano takie oświetlenie w domach, rozbudowując w tym celu sieć rurociągów, dostarczających do mieszkań gaz. Niestety - na montowanie gazowych kinkietów, żyrandoli tudzież lamp mogli sobie pozwolić ludzie o odpowiednim statusie majątkowym. Owe przedmioty często zresztą stanowiły prawdziwe dzieła sztuki, wykonywane z polerowanego - lub nawet złoconego - mosiądzu, wzbogaconego misternie ukształtowanymi szklanymi kloszami, kolorowymi szybkami i kryształowymi wisiorami.
Widokiem, towarzyszącym dawnej podziemnej sieci rur, dostarczających gaz do odbiorców, były potężne, tak zwane mokre zbiorniki dzwonowe. Miały one górne, ruchome stalowe „czapy”- dzwony, odpowiednio uszczelnione wodnymi płaszczami. Wtłaczany do nich od dołu gaz powodował podnoszenie się dzwonu. Płynność i stabilizację jego ruchu zapewniały zamontowane na nim rolki, sunące po pionowych szynach ażurowej obudowy zbiornika. Nacisk ciężaru „czapy” sprężał w nim gaz maksymalnie do ciśnienia 5 kPa (5 kilopaskali).
„Mokre” obiekty umożliwiały bezpośrednie współdziałanie z siecią gazową niskociśnieniową. Innego typu zbiorniki miały pod spodem ruchomą membranę – tak zwany talerz.
Dawny Bolesławiec zaczął korzystać z podobnych urządzeń nieco później, niż niektóre pobliskie grody. Rajcy miasta co prawda już w 1857 roku nosili się z zamiarem uruchomienia oświetlenia gazowego, jednak nasz gród pod tym względem wyprzedził zarówno Zgorzelec, jak i Jelenia Góra. Ostatecznie 6 czerwca 1862 roku do dzieła wznoszenia gazowni przystąpił przybyły z Zittau inżynier Häntzschel. 5 marca 1863 roku ówczesny burmistrz Gustav Fogel, po pewnych perypetiach, dokonał otwarcia instalacji. Jak odnotowano – w roku 1863 roku pracowało w Bolesławcu niemal sto dwadzieścia ulicznych lamp, a łącznie ponad półtora tysiąca rozpraszało mroki w domach prywatnych.
Przy dzisiejszej ulicy Staszica jeszcze długo po ostatniej wojnie stały wielkie zbiorniki gazu, ale już od co najmniej kilkunastu ładnych lat właściwie nie ma po nich śladu.
Za to w starszych bolesławieckich domach zachowały się jeszcze na ścianach klatek schodowych, a nawet wewnątrz niektórych mieszkań, pozostałości instalacji gazowego oświetlenia. Oczywiście te historyczne „rurki” nie mają żadnego połączenia ze współczesną siecią gazową, a mimo to po odkręceniu zabezpieczającego wylot, zardzewiałego „korka” ulatniająca się spod niego resztka jakiegoś gazu po zetknięciu z zapaloną zapałką na chwilę błysnęła niebieskawym ogniem.
I jeszcze taka dygresja - podobno „stolicą” współczesnych lamp gazowych, budzących zapewne romantyczne refleksje, był – przynajmniej niedawno - Berlin, który w 2014 roku miał ich jeszcze czterdzieści cztery tysiące …