Gdy jednak ten zmarł w 1697 roku, niesforny junak jako Karol XII w wieku kilkunastu lat zasiadł po nim na tronie. Jego władza obejmowała obszary Szwecji, Finlandii, Inflant, Pomorza i Bremy. Początkowo młody król musiał zadowolić się w zasadzie jedynie swoim tytułem, bowiem faktyczne rządy sprawowali regenci, wyznaczeni jeszcze przez Karola XI. Nie trwało to długo - już w listopadzie 1697 roku Karol rozpoczął samodzielne władanie państwem.
Niestety – nastoletni monarcha zdążył wykształcić w sobie dość paskudną cechę – z zamiłowaniem godnym lepszej sprawy sięgał stosunkowo często po wysokoprocentowe trunki. A jak już zaczął libację, to kończył ją w stanie całkowitego zamroczenia. Zdarzyło się, że w amoku poderżnął gardła sporemu stadku Bogu ducha winnych owiec. Na szybko rozprzestrzeniającą się wieść o tym fakcie w kościołach jakoby chóralnie zabrzmiały słowa modlitewnej przestrogi - "Biada tobie, Szwecjo, gdy twój król jest dzieckiem!"
Okres względnego spokoju, jaki nastał po owej aferze, przerwał Karol nowym „wyczynem” – tak serdecznie w trakcie popijawy uraczył szlachetną berbeluchą swojego pupilka niedźwiadka, że ten w pijackim widzie wlazł na okno, wypadł z niego i nie trzeźwiejąc wyzionął ducha. Jak wieść niesie – po tym wybryku młody awanturnik poprzysiągł, że już nigdy nie spróbuje mocnego alkoholu. Powszechnie powiadano, że dotrzymał słowa…
Później zasłynął z męstwa - a trzeba przypomnieć, iż podbił znaczne obszary Polski i Rosji. Jak to z wojnami bywa - w rezultacie późniejszych niepowodzeń je utracił. Po zakończeniu „wojaży” na Wołyniu i Litwie Karol XII wprowadził swoje umęczone, obszarpane i głodne, dziewiętnastotysięczne oddziały do elektoratu Saksonii. Przeżyte trudy nie zmniejszyły jednak bitności jego doskonale wyszkolonej i karnej armii. Zdarzało się, że w trakcie przemarszu pochodzących z dalekiej północy żołnierzy – a przede wszystkim ich króla – witał entuzjastycznie i tłumnie miejscowy lud. Tak przyjmowano luterańskiego monarchę, licząc na jego wsparcie w sporach z katolikami.
I rzeczywiście – pod wpływem także innych, dramatycznych wydarzeń Karol XII zażądał listownie, by oprócz naprawienia ich skutków cesarz cofnął także uchwałę o zamknięciu stu trzydziestu luterańskich, śląskich świątyń. W obliczu toczącej się od 1702 roku ze zmiennym powodzeniem wojnie, obecności wojsk szwedzkich i ich niepokonanego dotąd młodego króla spełniono wszystkie zawarte w liście warunki…
W tym czasie podbolesławieckie Ocice wiodły w miarę spokojny żywot. W roku 1682 miejscową posiadłością władał Karol Henryk von Maltzahn, który jednak zapewne nie znał osobiście swojego koronowanego imiennika Karola XII. Kiedy w roku 1706 dokonał doczesnego żywota, schedę po nim przejął jego brat – Jerzy Wilhelm von Maltzahn.
15 czerwca 1858 roku na należących niegdyś do wyżej wymienionych szlachciców folwarcznych gruntach pracowały gorliwie zatrudnione w majątku robotnice. Zajmowały się polem, zlokalizowanym w pobliżu głównej drogi, prowadzącej z Bolesławca do Lubania. Jedna z nich nagle natknęła się na duży głaz, opatrzony wyrytymi na jego powierzchni trzema koronami – szwedzkim herbem i inskrypcją „CAR: XII. REX. S”. Trudno obecnie ustalić, dlaczego wcześniej nikt go nie widział. Być może w trakcie jakiejś orki został po prostu dopiero wyciągnięty z ziemi. Nie ma natomiast raczej wątpliwości, iż wykuty tekst należy odczytać jako Carolus XII. Rex Sueciae” – Karol XII. Król szwedzki.
Nie wiadomo dzisiaj, co stało się później z owym kamieniem, jednak wypada domniemywać, iż pozostawiono go na pamiątkę pobytu w Ocicach szwedzkiego monarchy. Pytań można zadać zresztą więcej – w jakich okolicznościach bawił król w tej okolicy, dlaczego zostało to upamiętnione i przez kogo. Gdy wieś „zaszczycali obecnością” nieproszeni inni goście – a do takich niewątpliwie należał napoleoński marszałek Marmont, który 21 sierpnia 1813 roku „nawiedził” Ocice wraz z oddziałami swoich podkomendnych – specjalnie tego nie upamiętniano. Czy więc pobyt króla szwedzkiego był dla ociczan mniej „namolny”? Tego nie dowiemy się już nigdy…