Jego życie zmieniło się ponad rok temu. Najpierw pojawiły się problemy z poruszaniem, nogi zaczęły puchnąć, czarnieć. Trafił do szpitala z mocno zaawansowaną miażdżycą. Obie nogi trzeba było amputować.
Po opuszczeniu szpitala nie miał gdzie wrócić, mieszkanie przy ul. Ogrodowej, w którym był zameldowany, było zaplombowane.
- Główna najemczyni, u której byłem zameldowany „siedzi”. Nie płaciła czynszu i jej zabrali to mieszkanie – mówi Ryszard Jędrzejowski. - Pisałem podania do ADM-u o umorzenie albo rozłożenie na raty tych zaległości. Napisałem, że mam ponad 400 zł renty. Chciałem wziąć kredyt i to spłacić w ratach. Powiedziano mi, że już za późno, że komornik ma to w swoich rękach – dodaje.
Siostra nie mogła przyjąć go pod swój dach, bo razem z mężem zajmuje jeden pokój u teściów. Wynajął więc mieszkanie przy ul. Ceramicznej nieopodal siostry. Mieszkanie było jednak za drogie i do tego na I pietrze.
- Kto mnie będzie zwoził? Przecież ja też jestem człowiekiem, potrzebuję wyjechać na dwór, z kimś porozmawiać, zobaczyć jak miasto wygląda. Nie jestem w więzieniu.Więc zrezygnowałem. Szwagier mnie zwiózł, i jak mnie zwiózł tak tam nie wracam. Wszystko zostawiłem – mówi.
Wówczas zdecydował zamieszkać w parku.
– To jest moja wersalka – wskazuje na ławkę. To jest mój rewir. Sprzątam go, żeby nikt nie zarzucił, że nie dbam. Kolega przyniesie butelkę wody, to się opłuczę. Ręcznik mam schowany. Ciuchów nie mam. Jak ktoś znajomy da, to wtedy je zmieniam. Jedzenie jakoś sobie kombinuję. Poproszę ludzi, ludzie mi zawsze kupią i przyniosą. Wiedzą, że ja tu jestem to mi przynoszą – dodaje.
Mimo sytuacji w jakiej się znalazł optymizm go nie opuszcza.
- Ja już się pogodziłem z tym życiem, jakie mam. Nie wiem już ile mnie czeka życia , a może już jutro mnie szlag trafi. Jakoś sobie daję radę. Zawsze jestem uśmiechnięty, nie chcę się załamać. Nie wiem, ale pan Bóg takich jak ja trzyma dłużej w opiece swojej – mówi z uśmiechem.
Ale opieka boska to trochę za mało, by przeżyć zimę na ławce w parku. I tu zadaniem gminy miejskiej jest zapewnienie schronienia, ubrania i wyżywienia osobom bezdomnym. W bolesławieckim schronisku dla bezdomnych miejsca są, ale obiekt nie jest przystosowany dla osób niepełnosprawnych.
- Jeśli chodzi o tego niepełnosprawnego człowieka, który mieszka koło basenów, on kiedyś był u nas na schronisku, później zaczął gdzieś mieszkać na terenie Bolesławca. W międzyczasie amputowali mu nogi, a w tej chwili nasze schronisko jest nieprzystosowane dla niepełnosprawnych – informuje Adam Fornal, prezes zarządu rejonowego PCK w Bolesławcu.
- Byłby wielki problem, bo nie mamy ani pielęgniarzy, ani pielęgniarek, ani lekarza, który mógłby się tym człowiekiem zająć. Mamy miejsca, owszem ale naprawdę nie miałby się kto tym człowiekiem zająć. Myślę, że jest to sprawa dla Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej – dodaje.
Również w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej pana Ryszarda znają. Od lutego 2009 roku jest on objęty pomocą placówki.
- Pracownik socjalny wielokrotnie proponował podopiecznemu umieszczenie go w Domu Pomocy Społecznej, lecz on konsekwentnie i zdecydowanie odmawia wyrażenia zgody na taką pomoc. W tej chwili jest ładna pogoda, uznał że dobrze mu będzie tam, gdzie jest. I tak też odpowiada na interwencje straży miejskiej. - wyjaśnia Lidia Dudek, z-ca dyrektora MOPS w Bolesławcu.
Ani straż miejska, ani policja nie ingeruje w życie bezdomnego, bo ten nie łamie prawa i nie zakłóca porządku publicznego, choć interesuje się jego życiem.
- Raz wzięli mnie do szpitala, bo naprawdę byłem osłabiony. Trzy dni nic nie jadłem. Zszedłem z tej swojej BMW-icy (tak nazywa wózek inwalidzki), położyłem się na ławkę i mówię, poleżę to mi przejdzie. Wtedy zadzwonili po karetkę i wzięli mnie do szpitala. Tam dali mi kroplówkę i doszedłem do siebie. – opowiada.
Ryszard Jędrzejowski na razie nie zamierza opuścić swojego „rewiru” w parku, choć przyznaje, że wróciłby do mieszkania na Ogrodowej.
- Tam miałem Kanadę. Parę schodków, to wózek sobie zostawiłem, zszedłem z wózka i na rękach te parę stopni zrobiłem na ganek, żeby wejść. Później brałem linkę i wózek wciągnąłem do mieszkania – wspomina pan Ryszard. - Ale teraz tu jest mój dom. Ważne, że żyję – dodaje.
I na razie nie myśli o zimie.