Zasila je rachityczny na co dzień strumień, toczący swoje wody blisko głównej szosy, prowadzącej do Lubania. Przejeżdżający tędy podróżni zwykle nie zwracają uwagi na kilka interesujących obiektów, świadczących o bogatej i ciekawej historii mijanej sadyby.
Służąc dobrze rozlicznym potrzebom mieszkańców funkcjonowały w niej niegdyś zgodnie dwa masywne obiekty sakralne, ponadto duża szkoła protestancka - tudzież okazały dwór. Prostą, bezwieżową bryłę świątyni ewangelickiej wzniesiono w pewnej odległości naprzeciw kościoła katolickiego, otoczonego cmentarzem, schowanym za imponującym murem. Brama tej nekropolii przypomina zresztą do dzisiaj wrota warowni – wygląda niczym solidna, pokryta dachem strażnica rycerska.
Malownicze pola i czupurne kępy zagajników na pofałdowanym terenie pomiędzy Mściszowem, a Gościszowem od lutego 1945 roku w wielu miejscach pocięte są - zamaskowanymi obecnie krzewami i trawą - transzejami, a ziemia przy nich nadziana odłamkami pocisków artyleryjskich i bomb. Długo po zakończeniu działań wojennych we wspomnianych wsiach stały rdzewiejące wraki pancernych maszyn - zarówno sowieckich, jak i niemieckich.
Przybywający tu nowi mieszkańcy pozostawili dotychczasowe miejsca egzystencji w byłej Jugosławii i na polskich Kresach Wschodnich, zagarniętych przez Związek Sowiecki. Niestety, formalnie zakończona druga wojna światowa swoje ponure żniwo zbierała nadal również na tej skrwawionej ziemi. Nie ma też żadnej pewności, czy drzemiące do dzisiaj w różnych zapomnianych miejscach śmiercionośne „pamiątki” militarnych zmagań – niewybuchy bomb, zatopiona w ziemi amunicja i ciągle groźne miny - nie pochłoną kolejnych ofiar…
Mimo bowiem poświęcenia saperów i przeprowadzanych akcji oczyszczania wsi, a także przylegających do nich lasów i pól, wiele egzemplarzy „zardzewiałej śmierci” czyha ciągle na lekkomyślnych poszukiwaczy pamiątek wojennych - lub nieświadomych zagrożeń pracowników przedsiębiorstw budowlanych bądź innych firm, prowadzących konieczne prace ziemne w miejscach, gdzie toczyły się boje.
20 listopada 1948 roku dwójka młodzieńców – dziewiętnastoletni Władek Kijowski i jego piętnastoletni brat Michał wyruszyli po drewno opałowe do pobliskiego lasu. W domu czekał półprodukt z owoców czarnego bzu, który zamierzali przekształcić w alkohol, przygotowywany na imieniny matki - Katarzyny. Nie używana od zakończenia działań wojennych droga zawalona była nadal pniami drzew, które w lutym 1945 roku stanowiły zaporę, utrudniającą przejazd sowieckich tanków. Niestety, tak zabezpieczony leśny szlak naszpikowano także minami.
W trakcie ładowania wozu niefortunnie rzucony, odcięty kloc spadł na wybuchową pułapkę. Potworna eksplozja rozerwała na strzępy Władysława i wyrzuciła wysoko w górę Michała. Doznał on przebicia czaszki ostrym, ułamanym konarem. Na nic zdała się podjęta próba ocalenia chłopca – zawieziony furmanką zrozpaczonego ojca do szpitala w Lubaniu tam skonał. Tylko przypadkowy świadek tej tragedii - Janek Kotulski - poraniony odłamkami, z wieloma do końca życia noszonymi pod skórą twarzy żelaznymi odpryskami - ocalał…
Tragiczne i bolesne były to imieniny matki chłopców - Katarzyny. W jej sercu nigdy nie umilkły słowa tak chętnie śpiewanej przez starszego syna piosenki, nuconej ostatni raz w dniu wyjazdu po drewno :
Chłopczyna młody, w dwudziestym roku,
on bez kochania nie zrobi kroku,
on ciągle marzy, gdzie luba była,
czy w polu żęła, czy co robiła,
W polu nie żęła, nic nie robiła,
tylko o lubym ciągle marzyła …
Jest oczywiście więcej zwrotek tej niewyszukanej, swoistej „dumki”, zapamiętanej przez krewnych Władka Kijowskiego. Dzisiaj o tragedii sprzed lat przypomina tablica nagrobna, widniejąca przy ruinach dawnej świątyni katolickiej w Mściszowie. Szczególnie brzmią przy niej słowa prostego tekstu:
Kogo w tym grobie chować myślicie,
pewno, ach pewno, Kochanie moje,
kopcie grób szerszy dla nas oboje!
Niech gnije ciało, truchleją kości,
lecz to nie boli, bo to z miłości …