Wśród nich był również Gerard Szmajduch. Był – bowiem mając dziewięćdziesiąt pięć lat zmarł w ubiegłym roku, pozostawiając skromną garść wspomnień.
Przyjechał z Górnego Śląska i skierowany został do remontu domków na osiedlu zwanym „Kolonią”, zlokalizowanym przy obecnej ulicy Łąkowej w Bolesławcu. Prace wykonywał z podlegającą mu grupą trzydziestu pięciu osób. Budynki przeznaczono dla przyszłych pracowników ,,Wizowa".
Chociaż działania wojenne w zasadzie nie wyrządziły tym malowniczym obiektom większych szkód, to robotnicy zastali je w opłakanym stanie - zdewastowane, pozbawione okien i drzwi. Do takiego ich wyglądu przyczynili się Rosjanie, którzy zajmując lokale grabili wszystko, co im wpadło w ręce, a drewna z demolowanej stolarki używali jako opału. W początkowym okresie „zabezpieczyli” także zakład w Łące, zamykając wstęp na jego teren.
Jak wspomniano – Sowieci bezkarnie łupili i dewastowali to, co zastali. Miedzy innymi zdemontowali również kolejkę linową, transportującą rudę miedzi z odległych okolic Lubichowa i Iwin. Nie zadbali jednak o odszukanie dokumentacji, umożliwiającej jej późniejsze odtworzenie, więc ostatecznie stalowe słupy i inne elementy tej podniebnej trakcji jako zwykły „trofiejny” złom wywieziono do ZSSR…
Pierwsze wspomnienie Gerarda Szmajducha związane z ,,Wizowem" – to widok ruin, stert pokruszonych cegieł i ogromnej hałdy rudy miedzi - bowiem była to przecież huta, dopiero po wojnie przekształcona w zakłady chemiczne. Dyrekcja tworzonej firmy początkowo znajdowała się w Bolesławcu przy ulicy Kutuzowa. Pracę w Łące podjęło siedemdziesięciu pięciu robotników, którzy ręcznie odgruzowywali i porządkowali teren. W międzyczasie nadal szukano odpowiednich specjalistów.
W obrębie zakładu pozostały baraki, miejsce wojennego „zakwaterowania” więźniów i pracowników przymusowych huty miedzi. Do nich z czasem przeniesiono biura i siedzibę dyrekcji z ulicy Kutuzowa.
Jednym z zatrudnionych był pan Piotr Franków, więzień niemieckiego kacetu i pracownik przymusowy huty miedzi. Dlaczego nie wyjechał z miejsca swojego cierpienia i niewoli ? Postanowił zostać, bo zakochał się w niemieckiej dziewczynie z pobliskiej wsi Wiesau – Łąki ...
Dzięki temu po ślubie ona i jej rodzina mogła pozostać w Polsce. Pan Piotr czasami opowiadał, jak wyglądało jego życie w niewoli. Była to głównie ciężka praca po dziesięć godzin dziennie, przez siedem dni w tygodni, a przy tym marne, wręcz głodowe wyżywienie…
Po zakończeniu wojny na terenie ,,Wizowa" składowano części samolotów, czołgów i innych pojazdów wojskowych. Cały ten złom skrupulatnie gromadzono, a następnie wysyłano do huty ,,Kościuszko". Tym zajmował się pan Ślusarek. Od roku 1946 do Bolesławca zaczęły przychodzić transporty Polaków z terenów włączonych do Związku Sowieckiego, także z Niemiec, Francji, Jugosławii i Grecji.
Pan Gerard, już jako pracownik administracji, rozmieszczał przybyszów w Bolesławcu. Po przyjeździe kierował ludzi do Państwowego Urzędu Repatriacyjnego, który funkcjonował w budynku poczty. Tam ich rejestrowano po czym otrzymywali dokumenty i wskazywano im czasowe lokum.
Plac pocztowy zalegały ogromne ilości mebli, maszyn do szycia i innych wartościowych rzeczy – przedmiotów skonfiskowanych przez Rosjan i następnie wywożonych pociągami na wschód.
Na terenie zakładu miała swoje biuro placówka Urzędu Bezpieczeństwa. Każdą, nawet najmniejszą awarię traktowano jak sabotaż, wielu niewinnych pracowników miało z tego powodu kłopoty i doznawało szykan.
Ponieważ wznoszoną wcześniej hutę miedzi Niemcy kwalifikowali jako zakład strategiczny, na jej terenie rozmieszczono umocnienia i bunkry, wśród nich także kilkupoziomowy schron, dobrze wyposażony w środki łączności i zapasy żywności. Co ciekawe, jeszcze w okresie tzw. „zimnej wojny” był on w pełni wyposażony, ujęty w budżecie firmy i utrzymywany w gotowości. Odbywały się w nim ćwiczenia Obrony Cywilnej Kraju.
Pan Gerard Szmajduch przepracował w „Wizowie” grubo ponad czterdzieści lat – nie zawsze dobrych i chętnie wspominanych …